Wyobraźcie sobie – słońce, plaża, skwar. Piękne turystki,
opalające się co krok...
Cóż, tego nie uświadczyłem będąc w ten weekend w Gdyni.
Przejechałem się tam na coroczne spotkanie Bractwa Kaphornowców, ale miałem też
pół dnia, na zwiedzanie tego pięknego miasta. A co w Gdyni jest wyjątkowego?
Jako, że ja wesoło mieszkam sobie teraz w Katowicach – to wszystko. Miasto
różni się architekturą, zaplanowaniem, posiada pewną koncentrację. Kraków na
ten przykład, jak dla mnie, można zwiedzać jakkolwiek. Po prostu skręcamy w
kolejną uliczkę a ona nas zachwyca czymś wyjątkowym.
W Gdyni, jeśli odejdziemy
kilka ulic od głównej (łączącej dworzec PKP ze Skwerem Kościuszki) to często
okazuje się, że nie ma tam już nic ciekawego. Ot kilka domów, jakiś płot,
sklep. Wszystko koncentruje się przy tym ścisłym centrum. Choćby sama główna ulica. Jest tam multum
restauracji, ze trzy duże galerie handlowe, do tego jeszcze sklepiki, które jak
grzyby po deszczu pojawiając się już tam, skąd da się zobaczyć morze i maszty
Daru Pomorza.
Ale ogólnie chciałem dziś zachęcić wszystkich do spędzenia
choćby jednego weekendu inaczej, niż to zwykle bywa (piwko, kanapa,film na TVN i zakupy w markecie). Mimo, że Gdynia daleko, to
jednak jest na wyciągnięcie ręki. Jeśli chcielibyśmy skończyć na ten przykład z
kumplami, bądź dziewczyną samochodem nad morze, to nie dość, że drogo, to
jeszcze wszyscy po przyjeździe na miejsce będą wykończeni podróżą. A ja
proponuję wszystkim pociągi Tanich Linii Kolejowych. I nie, nikt mi za tę
reklamę nie zapłacił. Po prostu, dzięki czemuś, co nazywa się Biletem Podróżnika
mogłem sobie pojechać ich wszystkimi pociągami, gdzie tylko będę chciał i
kiedy, od piątku, do poniedziałku, za niecałe siedemdziesiąt złotych. Za
niecałe sto złotych miałbym już ten sam bilet w pierwszej klasie. Polecam
każdemu.
Tak więc, w miłym towarzystwie, wsiadłem w Katowicach do
takiego pociągu, a po dwunastu godzinach (jadąc przez Gliwice, Wrocław, a potem
przez Poznań i Bydgoszcz) byłem na miejscu. Wyspany, wypoczęty i co
najdziwniejsze – o czasie. Gdy piszę te słowa, siedzę właśnie teraz w drodze
powrotnej na Śląsk. W wagonie ciepło, konduktor miły, pogadał, pośmiał się.
Wagony nie zapchane, jakbym chciał, mogę wywalić się na czterech fotelach i
spać, tak jak to robilem wczoraj. Żyć, nie umierać.
Ale co z samą Gdynią? Po co tam w ogóle jechać. Prosta
odpowiedź. Bo to miejsce jest magiczne o każdej porze roku. W zimie na plażach
przesiadują łabędzie, walcząc z mewami o kawałki bułki. Na deptaku siedzi sobie
wesoły pan z muszelkami i mimo, że ma 516 zł emerytury, to nie narzeka, bo
dzięki Tuskowi dostał rok temu aż 9 złotych podwyżki. Szał. Ceny też dużo
przyjemniejsze dla człowieka, tłumy mniejsze, choć myślałem, że ludzi w
listopadzie będzie jakieś pięć razy mniej.
Ale słońce było, więc i spacerowicze
dopisali. W barach zamiast zimnego Lecha – grzaniec i nie można nawet marzyć o
ogródku zewnętrznym, ale naprawdę warto przyjechać. Jeśli spadnie śnieg i
pokryje to wszystko puchową pierzynką, to założę się, że będzie jeszcze
piękniej i przyjemniej. Duży plus to właśnie brak tej całej sezonowej tandety. Ale
w morzu kąpać się nie radzę. Na chwilę tylko włożyłem do wody palce i myślałem,
że pokryją się szronem. Szacunek dla mewich kuperków, które jakoś to znoszą…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz