niedziela, 13 listopada 2011

Gdynia na zimno



Wyobraźcie sobie – słońce, plaża, skwar. Piękne turystki, opalające się co krok...

Cóż, tego nie uświadczyłem będąc w ten weekend w Gdyni.




Przejechałem się tam na coroczne spotkanie Bractwa Kaphornowców, ale miałem też pół dnia, na zwiedzanie tego pięknego miasta. A co w Gdyni jest wyjątkowego? Jako, że ja wesoło mieszkam sobie teraz w Katowicach – to wszystko. Miasto różni się architekturą, zaplanowaniem, posiada pewną koncentrację. Kraków na ten przykład, jak dla mnie, można zwiedzać jakkolwiek. Po prostu skręcamy w kolejną uliczkę a ona nas zachwyca czymś wyjątkowym.



W Gdyni, jeśli odejdziemy kilka ulic od głównej (łączącej dworzec PKP ze Skwerem Kościuszki) to często okazuje się, że nie ma tam już nic ciekawego. Ot kilka domów, jakiś płot, sklep. Wszystko koncentruje się przy tym ścisłym centrum. Choćby sama główna ulica. Jest tam multum restauracji, ze trzy duże galerie handlowe, do tego jeszcze sklepiki, które jak grzyby po deszczu pojawiając się już tam, skąd da się zobaczyć morze i maszty Daru Pomorza. 



Ale ogólnie chciałem dziś zachęcić wszystkich do spędzenia choćby jednego weekendu inaczej, niż to zwykle bywa (piwko, kanapa,film na TVN i zakupy w markecie). Mimo, że Gdynia daleko, to jednak jest na wyciągnięcie ręki. Jeśli chcielibyśmy skończyć na ten przykład z kumplami, bądź dziewczyną samochodem nad morze, to nie dość, że drogo, to jeszcze wszyscy po przyjeździe na miejsce będą wykończeni podróżą. A ja proponuję wszystkim pociągi Tanich Linii Kolejowych. I nie, nikt mi za tę reklamę nie zapłacił. Po prostu, dzięki czemuś, co nazywa się Biletem Podróżnika mogłem sobie pojechać ich wszystkimi pociągami, gdzie tylko będę chciał i kiedy, od piątku, do poniedziałku, za niecałe siedemdziesiąt złotych. Za niecałe sto złotych miałbym już ten sam bilet w pierwszej klasie. Polecam każdemu. 



Tak więc, w miłym towarzystwie, wsiadłem w Katowicach do takiego pociągu, a po dwunastu godzinach (jadąc przez Gliwice, Wrocław, a potem przez Poznań i Bydgoszcz) byłem na miejscu. Wyspany, wypoczęty i co najdziwniejsze – o czasie. Gdy piszę te słowa, siedzę właśnie teraz w drodze powrotnej na Śląsk. W wagonie ciepło, konduktor miły, pogadał, pośmiał się. Wagony nie zapchane, jakbym chciał, mogę wywalić się na czterech fotelach i spać, tak jak to robilem wczoraj.  Żyć, nie umierać.



Ale co z samą Gdynią? Po co tam w ogóle jechać. Prosta odpowiedź. Bo to miejsce jest magiczne o każdej porze roku. W zimie na plażach przesiadują łabędzie, walcząc z mewami o kawałki bułki. Na deptaku siedzi sobie wesoły pan z muszelkami i mimo, że ma 516 zł emerytury, to nie narzeka, bo dzięki Tuskowi dostał rok temu aż 9 złotych podwyżki. Szał. Ceny też dużo przyjemniejsze dla człowieka, tłumy mniejsze, choć myślałem, że ludzi w listopadzie będzie jakieś pięć razy mniej.



Ale słońce było, więc i spacerowicze dopisali. W barach zamiast zimnego Lecha – grzaniec i nie można nawet marzyć o ogródku zewnętrznym, ale naprawdę warto przyjechać. Jeśli spadnie śnieg i pokryje to wszystko puchową pierzynką, to założę się, że będzie jeszcze piękniej i przyjemniej. Duży plus to właśnie brak tej całej sezonowej tandety. Ale w morzu kąpać się nie radzę. Na chwilę tylko włożyłem do wody palce i myślałem, że pokryją się szronem. Szacunek dla mewich kuperków, które jakoś to znoszą… 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz