środa, 16 listopada 2011

Nasza Łąka - opowiadanie lekko polityczne




Cześć wszystkim! Dziś miałem trochę natchnienia i napisałem bajkę. Bajkę o tytule „Nasza Łąka”, która mam nadzieję, wam się spodoba. Chętnie posłucham, co macie na jej temat do powiedzenia. Tak więc, przed Państwem: „Nasza Łąka”.



Była sobie kiedyś piękna łąka. Żyzna, kolorowa, pełna kwiatów. Na północy sięgała do wielkiego jeziora, od południa odgradzały ją przepiękne pagórki a samym środkiem płynął strumyczek. Jak się nazywała ta łąka nie wiedział nikt. A było to miejsce pełne różnorakich zwierzątek.

Całymi dniami pszczółki bez przerwy pracowały przy produkcji miodu. Choć zyski z tego były ogromne, wszystkie mieszkały w starym ulu robotniczym, a wzbogacała się na tym tylko królowa.



Podobnie było z mrówkami. Pracowały całe noce i dnie zbierając wszystkie potrzebne na łące produkty w mrowiskach. Często wynagradzano je byle nasionami trawy, nie słuchając ich sprzeciwów. Na szczęście umiały unieść pięćdziesiąt razy tyle, ile same ważyły, a to przydawało się w pracy dla pana Biedronki. Tymczasem pan Biedronka zakładał kolejne mrowiska, gdzie kusił inne owady cudownymi zapasami. 

Czasem też na łące działy się rzeczy straszliwe. Co kilka lat świnie, mieszkające niedaleko wybierały spośród siebie czterystu sześćdziesięciu prośłów, którzy przez kolejne lata buszowali po łące, żrąc i porastając w tłuszcz. Robili to zachłannie i łapczywie, wiedzieli bowiem, że za kilka lat to inne świnie mogę zastąpić je przy korycie. I mimo, że wszystkie obiecywały nowe rabatki z kwiatami i miejsca parkingowe dla niepełnosprawnych przy mrowiskach, to żadne nie spełniały swych obietnic.



Na łące jest też wielka polanka, gdzie najmłodsze owady uczyły się od małego. Dzięki przemyślanemu systemowi edukacji wiedziały, co się importuje i eksportuje z odległych krain, kto wygrał bitwę między trutniami i szerszeniami dwieście lat temu i ile wynosi pierwiastek z marchewki pomnożony przez potrójny iloczyn kwadratu z truskawki, dzielony przez trzy mlecze do siedemnastej potęgi.
Niestety, po wielu latach nauki, szukając swojego miejsca na łące nie potrafiły porozumieć się z innymi owadami, czy też znaleźć pracy gdzie indziej, niż u pana Biedronki, bo nie umieją policzyć nawet podatku od tego, co na łące znajdą. 

Nawet dżdżownice, mimo wyższego wykształcenia znając się na astronomii, archeologii, logarytmach i zaawansowanych sieciach (pajęczych, oczywiście), tak naprawdę jak przychodziło co do czego, to nie potrafiły nawet porządnie jeść i wydalać gleby. 



Ogólnie, na łące tyle się dzieje, że się w głowie nie mieści. Na szczęście są tacy, którzy wiedzą wszystko o wszystkim i o wszystkich. Świerszcz zawsze wiedział co w trawie piszczy. Już za młodych lat był w Świerszczowych Służbach Specjalnych, gdzie donosił na pasikoniki i inwigilował pobliski staw hodowlany. Jak jednak wiadomo, ryby głosu nie mają, toteż świerszcz kłamał w raportach ile wlezie. Współpracował też w rozgryzaniu bandy przemytników z tw. Kretem, ale o nim dawno nikt nie słyszał. Podobno Kret od wielu lat już robi w podziemiu.

Co kawałek na łące wyrastają nowe, budowane z patyczków sceny. Może wejść na nie każdy i sprawdzić, czy ma talent, potrafi śpiewać, a może daje radę w tańcu. Z roku na rok sceny te stają się coraz piękniejsze, większe, choć nikt już nie potrafi powiedzieć co za znane owady na nich tańczą. Mimo to wiele zwierzątek traci przy nich swój czas, narzekając potem, że nic konstruktywnego wokoło się nie dzieje. Każdy owad zaraz po zejściu ze sceny witany jest brawami, niektórzy poklepują go po pancerzu, stawiają mu piwo w barze, lecz po kilku pełniach księżyca nikt już o nim nie pamięta, a z nowszej i ładniejszej sceny schodzą kolejne owady.

Lecz łąka ta to nie zawsze miejsce pełne wesołości. Wiele lat temu miał tu miejsce straszny wypadek. O drzewo rosnące na wschodzie od łąki rozbił się gołąb i uderzył w ziemię. Zginął na miejscu, wraz ze wszystkimi żyjątkami, jakie go zamieszkiwały. Wokół gołębia zebrało się zaraz wiele robaków z transparentami i maleńkimi krzyżami zrobionymi z trawy. Jednak dziś już niewielu o tym wspomina, a dzięki robaczkom na tamtym miejscu leży już tylko obdarty ze wszystkiego szkielet gołębia.





Po latach, na łące nie ma też już niektórych zwierząt. Stonki wyjechały na zachód za chlebem do innej pracy, a wszystkie motyle, jak tylko wylęgną się z kokonu i wyrosną im skrzydła odlatują do pewnej zielonej krainy za wielkim jeziorem. Szukają tam szczęścia i lepszego życia, wiedząc jednak, że tak naprawdę uciekają tylko od problemów tej łąki. I często, mimo, że daleko nie zajdą, zostają już tam na stałe. Bo ciężko jest wrócić i przyznać, że trawa po naszej stronie jeziora była jednak zieleńsza.



Ale nie smućcie się, moi drodzy, mimo, że sam koniec mógł być ździebło dołujący. Pocieszyć może nas fakt, że żuki i muchy cieszą się z tego wszystkiego. Z tego, jak na naszej łące to wszystko działa, a czasem nie działa wręcz wcale. Z tego jak się tym wszystkim zarządza, jak często to wszystko przytłacza owady na łące. Ale wiecie, jak to jest.

Otóż muchy i żuki mają już tak w zwyczaju, że cieszą się z byle gówna.  








1 komentarz:

  1. Z czymś mi się ta łąka kojarzy, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć z czym. ;)

    OdpowiedzUsuń