poniedziałek, 15 grudnia 2014

Czytanie jest dla... leni!

Ejo!



Skąd się wzięły moje światłe wnioski? Po pierwsze ludzie nie czytają nic ambitniejszego, niż instrukcja Domestosa, siedząc na kiblu. Po drugie rozrywkami dla leni - zakrzykniecie - jest telewizja, czy tam coś jej podobnego.

W tym kraju, jeśli w przeciągu ostatniego roku przeczytaliście choć jedną książkę, to jesteście w mniejszości. Jeśli ponad siedem - istniejecie na granicy błędu statystycznego. W tamtym roku całkowite oderwanie od słowa pisanego (także w forme elektronicznej) zadeklarowało ponad 60% ankietowanych. Co więcej, co trzeci polak z wyższym wykształceniem też nie zadał sobie trudu sięgnięcia choćby po album z fotografiami. Tak, moi drodzy, w ankiecie brano pod uwagę także tych, którzy czytali COKOLWIEK. Choćby komiksy, czy książki kucharskie. I nadal 61% - zupełne nic.

Nie dziwi mie więc fakt, że Harrego Pottera uważa się za zbawcę czytelnictwa. I rzygać mi się chce, kiedy słyszę wypowiedzi typu: "jeśli polska młodzież ma czytać tak niską litearturę, to lepiej niech nie czyta wcale". I w ramach literatury wyższej poddaje się przedpotopowe, niezrozumiale napisane lektury. Bomba.



W Polsce z szacunkiem już patrzy się, jeśli ktoś dużo czyta. Nieważne, że to Zmierzch, czy któraś z książek Coelho, albo Sparksa. Nieprzypadkowo ich wybrałem, bo to one cieszą się niajniższą oceną wśród ludzi nie czytających. Czyli oceniane są pewnie po okładce.

Ale przejdzmy do rzeczy. Czyli do książek, jako lenistwa. Ile w tym jest prawdy, a ile mojego marudznia. Sami ocenicie.

Jakiś czas temu mieliśmy w domu gości i przy obiedzie poruszony został temat książek. Nawet nie pod względem jakościowym, jak ilościowym. Nie czytam mało, to fakt, ale jeśli ktoś mnie spyta o książki, polecę mu coś godnego poświęcenia kilkunastu godzin, jeśli ma na to ochotę. Lecz tu spotkałem się z wyższością wobec mnie tylko dlatego, że przeczytałem mniej książek! Kilka miało ponad tysiąc stron, fakt, ale temat olałem, zmieniłem i odszedł w zapomnienie...



...aż znalazłem chwilę, żeby o tym pomyśleć. Czy naprawdę mógłbym poświęcić więcej czasu książkom? Tak, ale musiałbym go urwać z innych moich ulubionych rozrywek. Nie poleciałoby z podróży, ani z słuchania muzyki. Ogłonie rzecz biorąc od razu wiedziałem, co mi jest imputowane. Cóż, czasu na więcej książek nie mam bo przecież po pierwsze jestem... graczem.

Tak, moi drodzy, to od lat mój nałóg, hobby, ale i materiał do dobrej zabawy i samorozwoju. Jeśli z tym ostatnim nie zgadzasz się, jak ksiądz Rydzyk z Nergalem - możesz skończyć tu czytać, przepraszam, że zmarnowałem Twój czas. Ale tak już czasem jest.

Żeby pokazać o co mi chodzi porównam kilka napopularniejszych domowych rozrywek. Nie będę tu wchodził w sztuczne dodawanie do listy szachów, roznów przy kolacji, czy robótek manualnych, bo żyję w społeczeństwie, które ogląda seriale, filmy, słucha radia, pije piwo, siedzi przy komputerze i jak nie ściąga wspomnianych seriali czy filmów to gra. No i średnio jeden na kamienicę (dużą kamienicę) sięgnie czasem do książki.



Osobiście widzę ogromną wyższość gier komputerowych nad filmami, serialami, czy książkami. Jeśli miałbym pogrupwać to w kolejności drugie miejsce zajęłyby filmy właśnie z książkami, a najbardziej "leniwym" medium byłyby chyba seriale. Choć nie wszystkie, ale do tego dojdę.

Pomyślcie o tych rozrywkach, jak o randce z piękną kobietą. Możecie pójść do baru, do kina, później na romantyczny spacer w świetle księżyca. Jak się Wam poszczęści - pójdziecie do niej, będziecie uprawiać seks, po czym zwiniecie sięnad ranem. Nie brzmi źle, prawda? Daję Wam teraz wybór. Chcecie przeżyć taki dzień, obejrzeć go na ekranie, czy wolicie poczytać o nim? Wybór raczej prosty. Takie spojrzenie na rozrywkę dają tylko gry komputerowe. Fakt, na ekranie (choć rozszerzona rzeczywistość ostatnio zwaliłą mnie z nóg, gdy na moim dywanie pojawił się nagle brudny goblin), ale to my mamy pełną kontrolę nad tym, co się dzieje. W filmie patrzymy tylko na wydarzenia, w książce czytamy o nich. Coś jak z "Grą o Tron". Możemy przeczytać książkę, jak nie mamy chęci czy czasu, możemy odpalić serial i obejrzeć go w czasie obiadu, czy prasowania. A gra? Nie muszę patrzeć, co robi bohater, bo to ja go kontroluję. Sam decyduję, co się teraz stanie, gdzie się udam. Fabularnie teraz ma być scena z Joffreyem? Nic z tego, ja idę z Tyrionem na piwo! Bo mogę!

Mam nadzieję, że rozumiecie moje podejście. Ludzie "warzywią" teraz przed telewizorami, nie różni się to niczym od czytania książek, bo przecież większość nowych kinówek to i tak ekranizacje bestsellerów. Lepsze lub gorsze, dokładniejsze lub nie, ale zawsze to tak sama (z grubsza) historia. Osobiście nie oglądałem "Gry o Tron" bo była tak wierną adaptacją, że serialowo raczej niczym nie mogła mnie zaskoczyć. Nie było różnicy. Chociaż nie... była. Książka jako medium totalnie płaskie, jest zależne jednak od wyobraźni czytelnika. Serial narzucił mi twarze bohaterów czy wygląd miejsc, co dla wielu jest wadą.

Ale tak czy siak, książka, film, czy serial niewiele od nas wymagają. Rozsiądź się wygodnie, my załatwimy całą resztę za Ciebie. Takiej obsługi oczekuję w Urzędzie Skarbowym, a nie w czasem rozrywki. A jeśli ktoś chciałby zapytać, to od razu uprzedzę. To samo myślę, jeśli chodzi o elację sportowe. Inni ludzie robią inne, wspaniałe lub mniej rzeczy, dostają za to pieniądze i sławę, a my możemy oglądać to na ekranie. Rusz się i zrób jedną dziesiątą tego, co oni. Wtedy możesz mówić o tym, że udziela Ci się atmosfera mistrzostw.

Oczywiście, używam tu pewnych ogólników. Emocje sportowe istnieją, książki uczą, a filmy bawią. Sam, jak już wspomniałem dużo czytam, szczególnie wtedy, gdy mam utrudniony dostęp do rozrywki elektronicznej. Pisząc teraz czuję się trochę, jak inkwizytor, który podkłada ogień pod swój własny stos, ale nikt nie jest idealny.



I na koniec, żeby wyjaśnić dwie poruszone przeze mnie wczęśniej kwestie.

Po pierwsze odrzućcie stereotypowy wizerunek gracza. Gracz to już nie jest zapryszczony, spocony grubasek siedzący całe dnie w pokoju przy zasłoniętycz firankach. Nawet nie musi siedzieć przy jakimś biurku, na jakimś krześle. Gracze wstają do tych krzeseł, biorą w ręce specjalne kontrolery, albo sami stają się kontrolerem, jak sięreklamuje pewna duża marka. Tak czy siak nie zostawajmy z tym setereotypem w latach sprzed ery pierwszych kart graficznych Riva TNT (wygooglujcie sobie, jak stare one są).


Druga rzecz. Czemu najgorsze są seriale?
Nie wszystkie, bo zdarzają się perełki, pokroju choćby wspomnianej "Gry o Tron". Tu również mogępowedzieć, że sam oglądam często coś do sprzątania, żeby leciało w tle. Są to seriale, które można potraktować, jak przedłużone filmy, rozwijają się z czasem, wzbogacają fabularnie, by po dłuuuuższym cczasie zaowocować momentem kulminacyjnym rodem z Jautingu, Stephena Kinga (polecam zresztą to króciutkie opowiadanko). Do tych seriali nic nie mam.

Odrębną historię stanowią dwie inne grupy. Odmożdżające tasiemce i nazywane przeze mnie seriale typu Scooby Doo. Pierwsze - wiadomo: Moda na Sukces, Klan, Na wspólnej i inne Brzydule z jakimiś Złotopolskimi na czele. Długie, rozwijają się w żółwim tempie. Często opowiadają o "codziennym życiu", ale w takim razie, po co mielibyśmy do nich zaglądać, jeśli życie mamy bezekranowo dwadzieścia cztery godziny na dobę. Proste. Gdy masz za dużo czasu, po prostu marnujesz go na nich. Scenarzyście tego typu gówna powinni mieć dodatkowy krąg piekielny, za tworzenie tak niskiego merytorycznie i często jakościowo kontekstu.



A czym są seriale Scooby Doo? Pamiętacie jeszcze tą bajkę? Grupa hipisów, bez pracy, szkoły i zobowiązań podróżuje starym Ogórkiem z gadającym psem. Skąd mają na paliwo, jedzenie i zielsko - nie stwierdzono. Wiadomo natomiast, że ich mózgi działają tylko zaledwie w obszarze pamięci krótkotrwałej. Radzą sobie z zapamiętywaniem szczegółów i rozwiązywaniem zagadek, ale mimo dwustu odcinków nie doszli jeszcze do tego, że każdy potówr którego ścigają to tylko przebrany facet. Dzięki tej wiedzy odcinki można byłoby nadawać w trakcie przerwy reklamowej, bo miałby jakieś półtorej minuty.

Seriale Scooby Doo dostarczają nam co tydzień tego samego. Szablonu, często pozwalającego nie wiązać ze sobą poszczególnych odcinków. Chodzi o to, że nie ważne który epizod będziesz oglądać. Niewiele stracisz, bo nie ma tam wątków zmiennych. Rodzinom nie umierają psy, nikt nie zachodzi w ciążę, nigdy nie zmieniają się sąsiedzi. Kliszą tego typu rozwiązań są moim zdaniem Simpsonowie, którzy co jakiś czas sprowadząją zmiany, ale na własnych zasadach. I tak, jeśli umiera kot, to cały odcinek mamy o cierpieni i stracie zwirzątka, ale na minutę przed napisami i tak zdążą kupić identycznego kociaka i i tak nazwą go Śnieżynką (kij z tym, że to już Snieżynka VII).

Sprawdza się to w serialach dla dzieci, ale i poważniejsze produkcie też powielają ten schemat na swój sposób. Wtedy dostajemy hybrydę i dwie fazy serialu. Fazę Scooby Doo i fazę Fabuła naprzód. Idealnie widać to na przykładzie "Doktora House", czy choćby "Mentalisty".


 
Teraz pomyślcie, że to jest gra. A to wszystko stworzył człowiek, mając 
do dyspozycji tylko kwadratowe książki. Szach mat czytelnicy ;). 



Podsumowując, chcę powiedzieć tylko jedno. Róbta co chceta, ale jeśli macie trochę czasu, spróbujcie kiedyś zamiast obejrzeć filmu, poczytać książkę. Albo zamiast grania w gry - weźcie jakąś książkę. A jeśli dużo czytacie? Przestańcie się "lenić" i sami weźcie udział w akcji.

To nie boli, a zawsze można wynieść z tego jakieś nowe wrażenia.



Zapraszam do komentowania pod postem, ale pamiętajcie też, że:









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz