sobota, 11 maja 2013

Smoczy Majestat - i inne kreatury też

Hej.


Dziś zabiorę Was do krainy w której żyją smoki. 






Są one niezwykle popularne w filmach, grach i oczywiście książkach, bo szalenie wpływają na naszą wyobraźnię. Wiedźmin nie zabijał smoków, Dratewka za to jednego otruł. Harry Potter z jednym walczył, a na drugim latał. W Grze o Tron już od pierwszego tomu pojawiają się aż trzy. Gdyby smoki istniały naprawdę, wszystkie nasze wieżowce w miastach wyglądałyby jak wielkie, wypalone zapałki. Na niebie od nowa zdefiniowalibyśmy określenie drapieżnika, a smocza kupa zrzucona w locie potrafiłaby przykryć Forda Galaxy Lepiej, niż śnieg w kwietniu. Działają na nasze umysły, są piękne i majestatyczne i mimo pary wrednych cech charakteru, są po prostu mitycznym zwierzęciem idealnym. Bo przecież popatrzcie sami:





Jednorożec – wyobrażacie sobie męskiego przedstawiciela fanatyków fantasy, twierdzącego, że uwielbia Jednorożce?








Minotaur – pół człowiek, pół byk. Niby wszystko pięknie, ale, na miejscu Tezeusza, po wejściu do labiryntu nie zastanawiałbym się, jak przejść, obok tego stwora, tylko z czym do cholery, puściła się jego matka i jak bardzo musiała być pijana.






Gryfy – pół lew, pół Orzeł. Ćwierć koń, w jednej ośmej największa ryjówka świata. Co do tego zwierza jest chyba tyle kombinacji, co opowieści. Widziałem kiedyś Gryfa z końskimi kopytami, a innego z tyłkiem jak zebra. Gdyby był ćwierć orłem, ćwierć lewem i jeszcze trochę zebrą na tyłku, to chyba sam, po długiej gonitwie za własnym tyłkiem zeżarłby się ze smakiem.






Syreny – no proszę Was… jedno określenie (nie moje, niestety) pasuje tu idealnie. „Ani to zjeść, ani to …..”, no sami wiecie co.



Jeszcze większe kłopoty zaczynają się gdy weźmiemy pod uwagę mitologię krajów Wschodu. Połączenie zbyt dużych ilości narkotyków i zbyt małych dawek snu sprawiło, że ówcześni rysownicy mieli niezłe pole do popisu.
Ale, wróćmy już do smoków. Jedną z najbardziej popularnych bajek ostatnich lat jest „Jak wytresować smoka”. Nie dziwię się, też ją uwielbiam. Nikt nie zwraca uwagi na nonsens, jakim są cukierkowe smoki, które tulą się za rybę. Dlaczego? Bo są zafascynowani fragmentami, gdy można przeżyć chwilę lotu  na grzbiecie takiego „mini ognistego demona”. A jak nagle pojawia się, rozrywając na kawałki olbrzymią górę cielsko jednego z najbardziej monumentalych smoków w historii – ludzie już wiedzą, że obejrzą ten film jeszcze nie raz z tą samą chęcią, jak za pierwszym razem.








„Ostatni Smok”, „Dzień smoka”, „Władcy Ognia”, „Smok Ognisty” – tak można by wyliczać
praktycznie bez końca. I co najgorsze (a może najlepsze) w tym wszystkim: nieważne ilu ludzi spopielą na czarny pył, ile wiosek zrównają z ziemią i ile tysięcy drzew spalą jednym oddechem. To właśnie im, do samego końca opowieści, będziemy zawsze kibicować.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz